Przed chwilą dowiedzieliśmy się o śmierci Bernarda Ładysza, jednego z najwybitniejszych śpiewaków w historii polskiej sztuki wokalnej, absolutnie giganta światowego formatu. Wczoraj obchodził swoje 98 urodziny.
O śmierci urodzonego w 24 lipca 1922 roku w Wilnie artysty, poinformował jego przyjaciel, Tadeusz Deszkiewicz, szef Radia dla Ciebie, żegnając go na antenie:
To był wilniuk, w związku z czym dla niego Polska znaczyła znacznie więcej niż dla przeciętnego Polaka. On był niezwykłym patriotą. Przeszedł gehennę, bo kiedy w czasie wojny był w Armii Krajowej w obwodzie wileńskim, został złapany i za akcję „Burza” wywieziony na Sybir. Tam cała rodzina przeżyła gehennę, a potem wrócił i kochał niezwykle Polskę i nigdy nie chciał z niej wyjechać. Miał niezwykły zupełnie głos, można go porównać do Luciano Pavarottiego, który także był naturszczykiem – osobą bez wykształcenia muzycznego, a kiedy otwiera usta, to płyną z niej najpiękniejsze dźwięki, jakie da się usłyszeć. Pozostawił po sobie najpiękniejsze nagrania, a chciały z nim występować największe gwiazdy.
Bernard Ładysz wystąpił na wszystkich najważniejszych scenach operowych świata u boku niemal całej encyklopedii gwiazd wokalnej sztuki. Dość wspomnieć, że w „Łucji z Lammermoor” partnerował samej Marii Callas a nagranie dla słynnej wytwórni Columbia poprowadził maestro Tullio Serafin. Dla tej wytwórni Ładysz później nagrał również arie rosyjskie i arie z oper Giuseppe Verdiego. W opinii wielu krytyków był jednym z najmocniejszych bas-barytonów we współczesnej historii opery. Często występował z powodzeniem w filmach, a jego kreacje jak choćby w „Ziemi obiecanej”. „Lalce” czy „Ogniem i mieczem” pokazały pełnię aktorskiego kunsztu.
Był też niezwykle otwartym i dowcipnym człowiekiem. Tryskał anegdotami, często niezwykle uszczypliwymi i pikantnymi. Gdyby spisać to na kartach książki, stałaby się ona bez wątpienia przebojem. Kilka razy rozmawiałem z nim i zawsze sprawiał wrażenie o wiele lat młodszego. Gdzie tam, o dekady młodszego człowieka. Nawet kiedy wypowiadał się nieprzychylne opinie o śpiewaku czy dyrygencie, robił to tak urokliwie, że pewnie adresaci tych uwag, chętnie zamieściliby to jako cytaty w swych biografiach.
Bernard Ładysz odszedł pozostawiając po sobie pamięć setek kreacji, niezapomnianych partii w operach zarówno romantycznych jak i współczesnych, jego wykonania obejmują zarówno kanon jak i dzieła awangardowe jak choćby „Diabły z Loudun” Krzysztofa Pendereckiego czy z jego dzieł oratoryjnych („Jutrznia”, „Pasja wg św. Łukasza”).
Melomanom musical zapadł w pamięci jako Tewje Mleczarz z „Skrzypka na dachu”, kreując tę postać nie gorzej niż Chaim Topol.
O fenomenie Ładysza najlepiej świadczą recenzje, jak choćby ta po występach w Teatrze Balszoj w Moskwie, istnej jaskini lwa jeśli chodzi o śpiewaków – basów:
„Teatr Wielki dysponuje takimi świetnymi śpiewakami, jak jeden z najlepszych basów świata – Bernard Ładysz”.
Piotr Iwicki
- Pogrzeb 650. dzieci zmarłych przed narodzeniem
- Drukarz odmówił jednej z organizacji LGBT sporządzenia materiałów promujących tę ideologię. Po kilku latach został finalnie oczyszczony z zarzutów
- Saksonia zamyka życie publiczne z powodu masowych zakażeń koronawirusem. Minister gospodarki Martin Dulig: sytuacja jest dramatyczna
- Polskie sklepy w Holandii zostały poważnie uszkodzone W wyniku w eksplozji
- Tęczowy totalitaryzm w Australii: 10 lat więzienia za modlitwę o nawrócenie geja